Botswana to raj dla afrykańskich słoni

Rzeka Chobe stanowi granicę między Botswaną a Namibią. Narodowy Park Chobe jest domem dla 120 tysięcy słoni. To największa populacja tych olbrzymów w Afryce.  

Słoń afrykański sawannowy to największe zwierzę na ziemi. Ma też największy z wszystkich ssaków mózg i trzy razy więcej neuronów niż człowiek. Może stąd bierze się jego doskonała pamięć nie tylko topograficzna? Rozpoznają też ludzi, a nawet plemiona z jakich pochodzą. Uczą się przez całe życie, dlatego stado zawsze prowadzi najstarsza słonica. 

Doskonale odczytują emocje także i ludzkie. Przejawiają też uczucia wyższe i jak widać uwielbiają swoje towarzystwo. 

Duże uszy pełnią funkcję wentylatora. A błoto chroni ich delikatną, wbrew pozorom skórę przed promieniowaniem słonecznym. A długi nos potrafi zassać 14 litrów wody na jeden raz. Mają też najlepszy węch wśród zwierząt. 

Drapieżne krokodyle nilowe leniwie wylegują się na brzegu. Są cierpliwe. Czekając na ofiarę. Jednak to nie one są najbardziej niebezpiecznymi zwierzętami w dolinie. Te oto przeważnie roślinożerne, nie potrafiące pływać olbrzymy bywają bardzo agresywne. I choć przypominają nadmuchane pontony to na swoich krótkich nóżkach biegają szybciej niż ludzie. 

Afryka znana i mniej znana 

Hipopotamy zabijają więcej ludzi niż lwy, słonie, lamparty i nosorożce oraz bawoły razem wzięte. Skąd u nich taka agresja? Mawiają, że czasem dopuszczają się… kanibalizmu. 

autorka: Agnieszka Kledzik

Narodowy Park Chobe w Botswanie to najstarszy w tym kraju i jeden z największych rezerwatów przyrody na świecie. To dom dla wielu gatunków dzikich zwierząt. W tym i króla sawanny.

Lew afrykański w parku nad rzeką Chobe jest praktycznie, na wyciągniecie ręki, o ile dopisze nam szczęście. Tak było podczas te wyprawy. W pewnym momencie zza zarośli wyłoniły się dwa dorosłe samce, zwabione prawdopodobnie zapachem samic. Scenariusze w takiej sytuacji są nieprzewidywalne. Bo jak w każdej rodzinie może dochodzić do zgrzytów. Kto komu tu zagraża? W stadzie są młode. Potomstwo innego samca. Te lwy pozbawione są skrupułów. Idą, by je wyeliminować? Lwica ma świadomość, że to nie zabawa, że chodzi o przetrwanie jej dzieci z poprzedniego związku. Dlatego nie zawaha się, gdy trzeba będzie uderzyć. Jest też zwinniejsza.

Rolą lwów jest ochrona stada. Dlatego dużo i często śpią, jakby kumulując energię na sytuacje kryzysowe. Tu jednak w parku nikt im nie zagraża, no chyba że inny duży kot. No więc odpoczywają. A obowiązek polowania spada w tej sytuacji w głównej mierze na barki lwic.

Co jeszcze zobaczymy w parku? Majestatyczne kudu wielkie – dumnie prezentuje poroże. Pozuje cierpliwie. Podobnie jak impala, jego urocza kuzynka. Stworzona do przechadzania się po wybiegach. Tu celebrytów nie brakuje. Jedne wabią złocistą sierścią i niepodważalnym urokiem. Inne przyciągają wzrok wymyślnymi kształtami czy kolorami jak choćby lilak, który wybija się na tle konkurencji. Nieopodal zasiadł bielik afrykański. Monitoruje całą okolicę.

A w zaroślach kryje się żyrafa. Wiecznie nienasycona. By zaspokoić głód musi zjeść nawet 40 kg liści. To zaspokaja też jej zapotrzebowanie na wodę. Dzięki temu nie musi przyklękać czy stać w… rozkroku. Natura ukształtowała ją tak, że o ironio – ma za krótką szyję, by sięgnąć ziemi. Wyjątkowym przysmakiem dla niej jest akacja. Roślina ta zawiera DMT – substancję psychoaktywną. Długoszyja piękność jest więc ciągle na haju?

Afryka – 1 kontynent, 4 kraje – wyruszamy m.in. do Botswany w sierpniu 

autorka: Agnieszka Kledzik 

 

Republika Południowej Afryki – kraj kontrastów, dzikiej przyrody, bogactw naturalnych, z którego pochodzi 2/3 światowego wydobycia złota i kraj ogromnej biedy.

Kanion rzeki Blyde. Trzeci co do wielkości kanion na świecie. Malowniczy szlak wyznaczony przez rzekę ciągnie się na długości 26 km w północnej części Gór Smoczych. Rdzawe skały tworzą wymyśle kształty czarując oczy turystów. Tu też pod koniec XIX wieku rozgościli się poszukiwacze złota. To jednak dopiero początek trasy widokowej Panorama Route.

Three Rondavels – te charakterystyczne skały swoją nazwę zawdzięczają tradycyjnym, afrykańskim, okrągłym domom krytych trawą. Pierwotna nazwa tych szczytów oznaczała jednak wodza i jego trzy żony. Odsłoniły się w całym swym majestacie. Choć nie było co do tego pewności po deszczowym poranku.

I dalej droga przez pola, lasy… Gdyby nie świadomość, że w dali rosną nie buki, nie olchy, lecz eukaliptusy, można by się poczuć dziwnie swojsko. Droga prowadzi do 6-milionowego Johannesburga – Złotego Miasta, którego fundamenty powstały na tym szlachetnym kruszcu. Największego miasta w RPA i wciąż pełnego kontrastów.

Zaledwie 20 kilometrów dalej Soweto. Jednolite. Czarne. Z dramatyczną historią. Wybudowane przez białych dla czarnych. Największe getto do czasu upadku apartheidu, zbrodniczego systemu opartego o segregację rasową. Stąd poszła iskra wyzwolenia, gdy biali zaczęli strzelać do protestujących… dzieci. Tu jest dom Nelsona Mandeli – pierwszego prezydenta RPA wybranego w wolnych wyborach w 1994 roku. Nieopodal mieszkał jego przyjaciel – anglikański biskup Desmond Tutu. Obaj zostali laureatami Pokojowej Nagrody Nobla.

Dziś oficjalnie to miasto zamieszkuje 2 mln ludzi. Nieoficjalnie nawet 5 milionów. Te dwie wieże chłodnicze elektrowni stanowią symbol tego czarnego miasta.

Park Krugera – największy w Afryce Południowej. Na 20 tysiącach kilometrów kwadratowych żyje pół tysiąca gatunków ptaków i niemal 150 gatunków ssaków, w tym tak zwana Wielka Piątka Afrykańska, którą tworzą: słoń, nosorożec, bawół, lampart i lew.

Ten ostatni w towarzystwie partnerki spożywa właśnie wieczerzę. Antylopę? Zebrę? Na mniejsze nie opłaca się polować. Nonszalancko dość. Nie robiąc sobie nic z podglądających ich po drugiej stronie stawu. Ona zaś odpoczywa. Po polowaniu zapewne. Przygotowanie kolacji dla króla zwierząt może wyczerpać.

To na barkach lwic spoczywa ten trudny obowiązek wykarmienia stada. Ta wcale nie wybrała się na spacer po asfaltowej drodze. Stąd widać lepiej ukryte w wysokiej trawie… jedzenie. Jedzenie, które ma dobry słuch i potrafi szybko uciekać.

Pożywienie dla zwierząt roślinożernych też potrafi się bronić. Soczyste z początku liście drzew i krzewów z czasem, w miarę ich obskubywania stają się gorzkie, a nawet trujące. Drzewa w sobie tylko wiadomy sposób przekazują sobie nawzajem informację o wygłodniałym stadzie i nawet te w okolicy gorzknieją, zmuszając kopytne do dalszej migracji, a sobie zapewniając czas do odnowy.

Jeden kontynent i cztery kraje – ruszamy tam już w sierpniu 

autorka: Agnieszka Kledzik

Odkrywanie Arabii Saudyjskiej to jedna z najfajniejszych przygód w moim podróżniczym życiu. Znów przekonuję się, że stereotypy i uprzedzenia w dużej mierze wynikają z niewiedzy i bezkrytycznej wiary w to, co zobaczyliśmy i przeczytaliśmy w coraz bardziej, niestety, niewiarygodnych mediach. Rzeczywistość zaś bywa zaskakująca.

Kiedy dowiedziałem się, że mam prowadzić wyjazdy z grupami do Arabii Saudyjskiej, nie ukrywam, zaniepokoiłem się. Strzępy informacji na temat tego kraju, które miałem w głowie to głównie mroczne wizje islamskiej teokracji, monarchii absolutnej, w której król jest bogiem,  poniewierka kobiet, w każdym aspekcie życia totalnie zależnych od mężczyzn, sprowadzonych do roli obywateli drugiej kategorii, zamkniętych w domach. Do tego prawo szariatu, zgodnie z którym, nawet za drobne przewinienia przewidziana jest chłosta, za kradzież obcina się rękę, a za większe przestępstwa traci się głowę podczas publicznych egzekucji. A wszystkiego pilnują umundurowane służby z policją religijną na czele…

Internet jest pełen takich informacji, filmów, zdjęć. A wszystko to jak się okazuje bzdury. Wszystko nieaktualne. Odeszło do przeszłości. Wyjazdy wychodzą fantastycznie. Wszyscy wracamy zachwyceni, szczęśliwi i natychmiast pojawiają się nowi chętni na tę przygodę. Warto. Zapraszam.

Kraj zmienia się, otwiera i liberalizuje w niewiarygodnym tempie, za którym często nie nadążają sami Saudyjczycy. Co się stało? Skąd ta zmiana? Wynika ona z pokoleniowej wymiany władzy. Od 1932 r. gdy po wiekach uzależnienia od imperium osmańskiego i walk międzyplemiennych, powstała Arabia Saudyjska jako państwo, władzę sprawował Abd al-Aziz ibn Su’ud. W amerykańskiej terminologii nazwalibyśmy go „ojcem założycielem”. Kimś jak Waszyngton lub Piłsudski.

Po jego śmierci w 1953 r. władzę sprawowali jego synowie. A dzieci miał masę. Jako, że w Arabii Saudyjskiej poligamia jest elementem kultury i religii, ilość jego potomstwa szacuje się na ponad 100, z czego 45 synowie. Jednym z nich jest obecny król Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud (obecnie 87 letni), który zaraz po dojściu do władzy w 2015 r. mianował księciem koronnym swojego syna, wówczas 30 latka, Muhammada ibn Salmana ibn Abd al-Aziza Al Su’uda, zwanego w skrócie MBS. I wtedy się zaczęło. Zmiany, zmiany, zmiany…

Młody następca tronu de-facto już rządzi krajem. To co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe staje się faktem. MBS ukrócił przywileje i finansowanie członków rządzącej dynastii (największa rodzina królewska na świecie – ok. 20 tys. ludzi), tonuje co bardziej radykalnych islamskich duchownych, zlikwidował policję religijną, sprowadza do kraju liczne zagraniczne inwestycje, rozprawia się z korupcją, wprowadza podatki (do tej pory ich nie było), ogranicza przywileje socjalne, a co za tym idzie państwowe rozdawnictwo. Można już słuchać zachodniej muzyki i oglądać zachodnie filmy. Organizuje się nawet koncerty.

Dał też wiele praw kobietom. Z naszej perspektywy są oczywiste, ale w Arabii Saudyjskiej od zawsze stanowiły podstawę struktury społecznej i tradycji. Saudyjki mogą już prowadzić auta, same wychodzić do kawiarni i siedzieć tam z mężczyznami (także obcymi), same podróżować po kraju i nawet za granicę, mogą pracować w tych samych miejscach z mężczyznami, chodzić z odkrytą twarzą i głową. Tak, tak. Wiem. Tak oczywiste, że aż śmieszne, ale wierzcie mi, z punktu widzenia saudyjskiego społeczeństwa to prawdziwa rewolucja. Do tej pory we wszystkich powyższych czynnościach kobietom musieli towarzyszyć męscy opiekunowie – ojcowie, mężowie, kuzyni czy nawet synowie.

MBS otworzył również kraj na turystów. Od 2 lat, po raz pierwszy w historii, zaczęto wydawać wizy turystyczne. Do tej pory jedyni obcokrajowcy przybywający do Arabii Saudyjskiej to pracujący na kontraktach specjaliści związani z przemysłem naftowym, stanowiącym główne źródło dochodu kraju (przede wszystkim Amerykanie) oraz ekspaci (głównie z Indii, Bangladeszu, Syrii, Pakistanu, Filipin i Afryki Subsaharyjskiej) wykonujący najprostsze, niewymagające kwalifikacji prace. I tu ciekawostka. W kraju liczącym niewiele ponad 30 mln. mieszkańców (a prawie siedmiokrotnie większym od Polski), aż 1/3 (ok. 10 mln) to właśnie ekspaci. Bez nich Arabia Saudyjska dosłownie stanęłaby w miejscu.

MBS, którego ambicją jest zdywersyfikowanie źródeł dochodu i uniezależnienie kraju od ropy, wprowadza w życie plan modernizacji swojego pustynnego królestwa o nazwie Saudi Vision 2030, inwestując m.in. w rozwój branży turystycznej. Na niezmiernie długiej linii brzegowej kraju i wyspach powstają dziesiątki hoteli i nowoczesnych kurortów, odnawiane są zabytki i całe dzielnice, starych, średniowiecznych miast, remontowany i rozbudowywany jest, już teraz zresztą fantastyczny, system dróg i autostrad. A przede wszystkim liberalizują się obyczaje, co sprawia, że przebywanie tam jest niezmierną przyjemnością. Tak miłych, otwartych, i gościnnych ludzi nie spotkałem dotąd nigdy i nigdzie. Jako, że wielu z nich nigdy nie miało kontaktu z obcokrajowcami podróżującymi po ich kraju, spotykając nas wręcz emanują serdecznością i ciekawością. Jesteśmy dla nich nowością i swego rodzaju „oknem na świat”.

Do tego gościnność jest niejako wpisana w tradycję islamu, więc często zdarzało nam się, że całą grupą zapraszano nas na wystawne obiady do prywatnych domów czy po prostu na posiadówkę przy kultowych daktylach i słabej arabskiej kawie z nieprażonych ziaren, o charakterystycznym zielonkawym kolorze. Nigdy nie zapomnę, jak właściciel hotelu, w którym wynikło drobne nieporozumienie z rezerwacją, przepraszając wręczył mi przedpłacony rachunek za śniadanie, które ufundował całej grupie w pobliskiej restauracji, wydając na to kilkaset dolarów. To była 10-cio daniowa poranna uczta. Przyznam, że aż nam się głupio zrobiło. Gdziekolwiek byliśmy okazywano nam pomoc i sympatię. Czy byli to sprzedawcy w sklepach, czy obsługa hoteli, czy policja, czy po prostu zwykli przechodnie.

Oczywiście, przyzwoitość nakazuje respektowanie miejscowej kultury i religii, ale nawet gdy wchodząc do meczetów miałem nieco zbyt krótkie spodnie lub kobietom lekko odkryło się ramię lub kolano, miejscowi podchodzili do tego ze zrozumieniem i tolerancją. A że większość z nich lepiej lub gorzej włada angielskim, problemów komunikacyjnych prawie nie było, a gdy czasem się pojawiły, sprawę rozwiązywał tłumacz google. Internet działa tu doskonale, choć niektóre strony (zwłaszcza pornograficzne i krytykujące islam oraz rodzinę królewską) są zablokowane. Czuliśmy się komfortowo i niezmiernie bezpiecznie. W związku z ostrym prawem i surowymi karami, przestępczość tu prawie nie istnieje, a do tego wszyscy mieliśmy odczucie, że turysta jest nietykalny.

Arabia Saudyjska ma do zaoferowania turystom naprawdę wiele i oprócz dwóch świętych miast islamu – Mekki i Medyny, częściowo zamkniętych dla ludzi niebędących muzułmanami, wszędzie można swobodnie podróżować. Fantastyczne krajobrazy, kuchnię, historię zmieszaną z nowoczesnością, chłonie się tu garściami.

Ogromne wrażenie robi właściwie wszystko. Nowoczesna, pełna drapaczy chmur stolica – Rijad. Siedmiomilionowa metropolia mająca ambicje konkurowania z Dubajem. Drugie co do wielkości miasto kraju – Dżudda, z cudownym starym miastem, niepowtarzalnym klimatem Orientu, kosmopolityczna, z ważnym portem pasażerskim, brama do Mekki, przez którą co roku przewijają się miliony pielgrzymów udających się w pielgrzymkę do tego świętego miasta islamu.

Wspaniałe średniowieczne miasta, wioski, fortece, warownie, zamki, w charakterystycznym stylu, zbudowane z gliny i słomy, których są tu setki. Niesamowite góry na południu kraju, z wijącymi się dziesiątkami mil serpentynami, po których jazda dostarcza nieziemskich wrażeń. „Saudyjskie Zakopane” – Abha z pobliskim Parkiem Narodowym Asira i najwyższym szczytem kraju Dżabal as – Sauda, wznoszącym się na 2985 m. n.p.m. (prawie 10 tys. stóp) i licznymi, malowniczymi szlakami trekingowymi.

Największa na świecie oaza Al Ahsa z położonym na jej terenie miastem Al-Hofuf. Starożytny Nadżran, położone blisko granicy z Jemenem miasto ze wspaniałym targiem, gdzie można kupić oryginalne, ręcznie robione arabskie ozdoby, ubrania, olejki, perfumy, doskonałe jedzenie i rożnego rodzaju pamiątki. Takich targów w Arabii Saudyjskiej jest więcej i za każdym razem, będąc na nich, miałem wrażenie przeniesienia się w czasie.

Doskonale zachowane, pustynne miasto Hegra z I w. p.n.e. Zbudowane przez Nabatejczyków, ten sam lud, który zbudował słynną jordańską Petrę (notabene to najlepiej zachowane tego typu budowle na południe od Perty i pierwszy obiekt w Arabii Saudyjskiej wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO).

Jedne z najlepiej zachowanych i najstarszych rysunków naskalnych na świecie w pobliżu miasta Jubbah. Płytko położone, nieziemskie rafy koralowe, które można podziwiać godzinami jedynie z rurką do nurkowania, niczym nie ustępujące tym w Egipcie ale za to bez tłumów. Wspaniałe, piaszczyste pustynie ciągnące się setkami mil i starożytne oazy na dawnych szlakach karawan oraz studnie do dziś wykorzystywane jako ujęcia wody. Dzikie wielbłądy pasące się obok dróg i targi wielbłądów, gdzie Beduini zaganiają swoje stada, także robią ogromne wrażenie. Kuchnia, która swoim smakiem i jakością powala na kolana…

I tak mógłbym długo, długo, długo. Odwiedzając wszystkie te miejsca, przejeżdżając tysiące mil, zrozumiałem, że kraj ten jest tak wielki i różnorodny, że za każdym pobytem tutaj odkrywa się coś nowego.

A co najważniejsze, kraj jest naprawdę „dziewiczy”. Nietknięty i niezepsuty masową turystyką. Mimo otwarcia na świat, przyjezdnych jest tu jeszcze naprawdę niewielu. To zaledwie początek masowego ruchu turystycznego. W ciągu kilku lat, Arabię Saudyjską prawdopodobnie zaleje fala przybyszy z Zachodu, „zadeptując” zabytki i miasta, zmieniając tę cudowną mieszankę tradycji i nowoczesności, starego i nowego w komercyjny jarmark. Dlatego gorąco namawiam do odwiedzenia kraju Saudów, póki jest jeszcze nieskomercjalizowany, a mieszkańcy otwarci, nietraktujący turystów jako „zło konieczne”. Zapewniam, że nie będziecie żałować.

Autor: Jacek Winiarski

fot. pixabay

 

Elephant rock in Saudi Arabia

 

Zapraszamy na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej – Katar 2022 – Doha i Dubaj

Nie muszę chyba nikogo zapewniać o unikatowości Gruzji. Ten niewielki kraj położony na pograniczu dwóch kontynentów w sercu majestatycznych gór Kaukazu jest mozaiką, w której znajdziecie i smaczki europejskie i azjatyckie i bliskowschodnie. Jeśli o jakimś miejscu powinno się powiedzieć, że to tygiel kulturowy to bezsprzecznie jest nim właśnie Gruzja.

Mieszkańcy tego górskiego kraju mają się czym pochwalić i mają czym nas zachwycić. Czy to tętniące nowoczesnym życiem, a zarazem dbające o tradycje metropolie Tbilisi czy Batumi, czy pradawne zagubione u podnóży szczytów Kaukazu małe góralskie wioseczki, które od czasów średniowiecza niewiele się zmieniły. Ale pomiędzy tymi wszystkimi smaczkami, górskimi panoramami, archaiczną średniowieczną architekturą, wyjątkowo smakowitą i różnorodną kuchnią jest w Gruzji coś szczególnego. Tym czymś jest wino i jego historia.

Enoturystyka, czyli turystyka winiarska jest bardzo popularną formą podróżowania i poznawania świata, polegającą na odwiedzaniu miejsc uprawy winorośli, poznawaniu regionów winiarskich i ich szeroko pojętej kultury. Przewodnim motywem Waszej podróży nie musi być wino, ale polecam Wam wpleść do planów wycieczki miejsca związane z tą właśnie gałęzią kultury. I świadomie piszę tu o kulturze, a nie o wielkim przemyśle. Ni jak bowiem nie mogę porównać gigantycznego przemysłu winiarskiego z Kalifornii, Chile, czy Hiszpanii z tym co zobaczycie właśnie w Gruzji. W końcu już w Biblii znajdziemy informację o tym, że to właśnie w tym rejonie świata po ustąpieniach wód potopu Noe (fakt, przez przypadek) stworzył pierwsze wino i upił się nim.

Gruzini są dumni nie tylko z tej historii, ale po prostu z faktu, że to u nich wino po raz pierwszy ujrzało światło dzienne i rozweseliło ludzkie umysły. Ale to nie jedyny motyw biblijny w historii wina na Zakaukaziu. Otóż Święta Nino, apostołka i patronka Gruzji, przybywając do tego kraju, sporządziła krzyż z dwóch gałęzi winorośli, przewiązanych jej włosami. Krzyż Świętej Nino z gałęzi winorośli jest religijnym symbolem kraju i spotyka się jego niemal wszędzie. Ale nie tylko biblia wskazuje Gruzję i cały region jako kolebkę wina. Także nauka, a dokładnie archeolodzy dowodzą na prawdziwość tez płynących z Biblii. Naukowcy datują początek uprawy winorośli w tym regionie na około 7 tysięcy lat przed naszą erą, a niektórzy badacze przesuwają tę granicę nawet do 10 tysięcy lat.

Tym co przyciąga do Gruzji miłośników wina jest nie tylko jego historia zapisana w księgach lub udowadniana przez naukowców, ale także jej żywotność w tradycjach i sposobie jego produkcji. To tu właśnie znajdziecie unikatowe sposoby na jego produkcję i sposób przechowania. Wszędzie w świecie wino, które kosztujecie przechowywane jest w drewnianych lub stalowych beczkach.

Tylko na Kaukazie będziecie mogli skosztować win, które leżakowały w glinianych naczyniach przypominających swoim kształtem amforę. To nie tylko kwestia wyglądu naczynia, ale także smaku i walorów zdrowotnych trunku. Ojczyzna wina jest zatem miejscem idealnym do degustacji napoju bogów jakim jest wino. Ma na to wpływ nie tylko już wspomniany sposób przechowania, ale także różnorodność szczepów. Ile jesteście wstanie wymienić spośród nich? Otóż w samej tylko Gruzji jest ich ponad pięćset sklasyfikowanych, a co chwile badacze odnajdują gdzieś w zapomnianych dolinach kolejne nieznane im szczepy i odmiany.

Wspomniałem już o właściwościach zdrowotnych picia wina (oczywiście z umiarem), ale warto Wam wiedzieć, że w masowej produkcji wina z reguły producenci zmuszeni są dodawać sztucznie hodowane drożdże, ale nie w Gruzji. Tu, w warunkach klimatycznych Zakaukazia fermentacja zachodzi z udziałem dzikich drożdży, dzięki czemu win gruzińskich nie potrzeba siarkować. Badacze udowodnili już, że takie wina (ciężko je dostać w supermarkecie) są o wiele zdrowsze od tych produkowanych w sposób masowy. Może to właśnie dlatego Gruzini są narodem o wyjątkowo zdrowych sercach, a ich długowieczność jest wręcz legendarna.

Wino w Gruzji to coś więcej niż trunek. Gruzini twierdzą, że twórcom ich alfabetu posłużyły za wzór liter pędy winorośli. W architekturze sakralnej kraju bez trudu odnajdziecie motywy winorośli. Tu odwiedzając region Kwewri dowiecie się także dlaczego sposoby produkcji wina zostały wpisane na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Zatem, do Gruzji: po zdrowie, po radość, po wspólne z Gruzinami niekończące się słynne toasty. A to wszystko w miejscu tak malowniczym i tak naturalnym o jakie trudno w naszym zachodnim uprzemysłowionym świecie, gdzie wino powoli staje się niestety tylko kolejnym produktem na sklepowej półce.

fot. Grzegorz Buśko  

W ostatnich miesiącach wielokrotnie miałem okazję odwiedzić Nubię, ongiś nazywaną krainą złota czy krainą wędrujących łuczników. Kiedyś, kraina bogata i dumna po zdominowaniu przez Egipt popadła w zapomnienie. Pierwszym badaczem przybliżającym nam ten historyczny obszar był polski wybitny egiptolog Kazimierz Michałowski, którego biografię warto poznać bliżej, ale dziś nie o nim, lecz o wielkich zmianach, które dotykają tę krainę w przeciągu ostatnich 60 lat.

Pogranicze egipsko-sudańskie, bo o tym obszarze mowa to fragment Pustyni Sahara przecięty błękitną wstęgą Nilu i jednym z największych na świecie sztucznych zbiorków wodnych, jakim jest Jezioro Nasera. I właśnie budowa tego zbiornika w latach 60. XX wieku zmieniła tę krainę nie do poznania, gdyż wraz z budową zapory Asuańskiej na Nilu i samego jeziora zniszczone zostały bezpowrotnie wsie Nubijczyków zamieszkujących brzegi rzeki, a wraz z nimi zniszczeniu uległ styl życia tutejszych mieszkańców, jak i lokalna gospodarka, a sami mieszkańcy zasilili i tak już przeludnione miasta i wsie położone w dolinie Dolnego Nilu. I właśnie to wyludnienie Nubii, jak i narastające przeludnienie Doliny Nilu popchnęły władzę w Kairze do rozpoczęcia kolejnego po budowie zapory Asuańskiej wielkiego przedsięwzięcia, jakim jest Projekt Tuszka nazwany tak od nieistniejącej już wsi Nubijskiej.

Trzydzieści kilometrów na północ od znanej na całym świecie świątyni w Abu Simbel leży największy plac budowy współczesnego Egiptu. Gdy w 1998 r. rozpoczynano tu pierwszy etap Projektu Rozwoju Doliny Południowej (Southern Valley Development Project), była to najambitniejsza egipska inwestycja od czasów Wielkiej Tamy Asuańskiej. Rząd egipski obiecywał, że powstanie tu „nowa dolina Nilu”, która rozkwitnie wzdłuż starej. Początki inwestycji były obiecujące. Zbudowano długi na 250 kilometrów kanał, którego nazwa honoruje szejka Zajida ibn Sultan Al Nahajjana, prezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które dofinansowały budowę kwotą 100 milionów USD. Kolejnym etapem wielkiej inwestycji było napełnianie wodami Nilu potężnej doliny położonej pośrodku wapiennych wzgórz Pustyni Libijskiej będącej częścią Sahary. To wszystko miało dać Egiptowi nowe tereny rolne o powierzchni 210 tysięcy hektarów, dać zatrudnienie 2,8 milionom ludzi w rolnictwie i rybołówstwie, a także turystyce i górnictwie i przemyśle metalurgicznym, bo region obfituje w cenne surowce. W sumie na tereny wyrwane pustyni planowano przesiedlić aż 16 milionów mieszkańców Doliny Nilu.

Plany ambitne, nieprawdaż? A ile z tego udało się zrealizować? Niestety, przez kilka lat przedsięwzięcie, zamiast rosnąć, przyprawiało o ból głowy kolejne rządy Egiptu. Od rewolucji zwanej arabską wiosną na budowach niewiele się działo aż do przejęcia władzy przez wojsko i prezydenta Al Sisi. Teraz projekt nabiera nowego rozpędu, ale pochłania także coraz większe koszty. To wszystko za sprawą Sahary, która wcale nie tak łatwo daje sobie wydrzeć kolejne obszary. Okazuje się bowiem że skały wapienne, które miały zatrzymywać wodę przed przesiąkaniem, jednak przepuszczają wodę w dolne partie ziemi, co powoduje znaczny ubytek drogocennego materiału, jakim jest woda. Także parowanie w wyniku wysokich temperatur jest znacznie wyższe, niż pierwotnie zakładano. To wszystko każe nam obawiać się, że całość projektu okaże się porażką, gdyż zbiornik Toshka zamieni się w zbiornik wody słonej, a grunty okażą się nieprzydatne dla rolnictwa i przemysłu. Ponadto ludzie wcale nie mają zamiaru przeprowadzać się znad Nilu na pustynię, jest tu bowiem po prostu dla nich za gorąco, a i odległość od większych miast po prostu zbyt duża. Dlatego większa część zbudowanych tu osiedli po prostu stoi pusta.

Nie mniej Egipcjanie nie poddają się bez walki. Mimo przeciwności losu nadal starają się doprowadzić projekt do szczęśliwego końca. Może to będzie jednak szansa na odrodzenie Nubii, ongiś krainy złota a wraz z nią na renesans nubijskiej kultury i tradycji zapomnianego narodu.

Jeśli chcesz zobaczyć na własne oczy ten wielki projekt egipski XXI wieku, udaj się na wycieczkę do Egiptu. Polecam serdecznie wyprawę z biurem podróży Rek Travel, podczas której będziesz mógł odkryć skarby Nubii – Krainy złota i wędrujących łuczników.

autor: Kordian Gdulski 

 

 

W centralnej części Ameryki Południowej, pomiędzy Peru, Chile, Argentyną, Paragwajem i Brazylią, przyciąga naszą uwagę Boliwia, gdzie większość populacji stanowi ludność rdzenna z zachowaną kulturą andyjską. Rzeźba terenu i klimat przyczyniły się do powstania ogromnej różnorodności krajobrazu, co zachwyca każdego odwiedzającego ten cudowny kraj. Dużą część terytorium Boliwii zajmują wysokie góry Andy i to właśnie w tych pięknych okolicach Hiszpanie odkryli srebro, co dało początek epoce kolonialnej.

W związku z tymi nowościami na ziemiach plemion andyjskich na uwagę zasługują dwa malownicze miasteczka Potosi i Sucre. Obydwa wpisane są na listę światowego dziedzictwa UNESCO i spacerując nimi, możemy dowiedzieć się wiele z historii Boliwii. Sucre do dziś pełni funkcję konstytucyjnej stolicy kraju a przez malowanie fasad domów na biało nazywane jest „Białym Miastem”. Na uwagę zasługuje Casa de la Libertad, czyli Dom Wolności, gdzie w 1825 roku w obecności Simona Bolivara podpisano akt niepodległości. Potosi natomiast zachwyca malowniczym ukształtowaniem terenu ze słynnym wzgórzem Cerro Rico, które przez wiele lat było głównym miejscem wydobycia srebra. Wspinając się krętymi uliczkami i spacerując pośród wielu kamienic kolonialnych, poczujemy się jak za czasów wielkich konkwistadorów hiszpańskich.

Przemierzając malowniczą drogę pełną wspaniałych cudów przyrody, ruszamy z Potosi do Uyuni i docieramy do miasteczka, w którym już dominują elementy rdzennych kultur prekolumbijskich. Plemiona zamieszkujące region solniska Uyuni pozwolą nam poznać przyzwyczajenia gastronomiczne, jak i tradycje plemienne zakłócone wpływami europejskimi poprzez słynne meloniki noszone przez kobiety boliwijskie. Melonik od wielu lat stał się głównym elementem stroju codziennego, a obok niego częścią garderoby typowej dla kultury andyjskiej jest ponczo. I tak obok pięknej przyrody Boliwii, naszą uwagę przyciągają wielokolorowe i pełne tradycji stroje mieszkańców tego malowniczego kraju.

Najbardziej malowniczym i interesującym cudem przyrody, utworzonym po wyschnięciu słonego jeziora, jest największa solna pustynia świata. Solnisko Uyuni położone jest na wysokości około 3650 metrów nad poziomem morza i zajmuje wielką powierzchnię około 10 tysięcy kilometrów kwadratowych. Przeogromna biała tafla, na której największą atrakcją są mknące przed siebie bez widocznego celu jeepy a w nich uśmiechnięte twarze odwiedzających ten cud przyrody. Odbijające się od bieli promienie słoneczne dają przepiękny widok, a namalowane przez sól, na lustrze jeziora sześciokąty, przenoszą nas w kosmiczną krainę. Stojąc pośród niekończącej się bieli, ukazują się naszym oczom daleko i ledwie widoczne kontury wulkanów i innych gór. Na solnisku jest kilka wysp, a jedną z najbardziej znanych jest Incahuasi, co oznacza Dom plemienia Inca. Symbolem wyspy i jednocześnie intrygą są gigantyczne kaktusy Echinopsis atacamensis, które dochodzą do 10 metrów wysokości. Na tym nie koniec odkrywania uroków solniska Uyuni, gdyż po cudownym dniu czas na obserwacje gwiazd głęboko w nocy i spacer z latarkami po tym niekończącym się białym puchu.

Cuda przyrody, jak i stare tradycje boliwijskich plemion przenoszą nas dalej w góry Andy na poznawanie płaskowyżu andyjskiego i kolorowych jezior. Jadąc pośród pustynnych terenów wysoko nad poziomem morza, obserwujemy czarująco i dostojnie spacerujące wikunie andyjskie. Powyżej 4000 metrów czeka na nas ukryte Kolorowe Jezioro, czyli Laguna Colorada. Intensywność barw tafli odbija się w piórach królewsko stąpających flamingów, unoszących się nad co jakiś czas nad jeziorem. Łopot skrzydeł i cisza gór dają jedyne w swoim rodzaju miejsce do przemyśleń i wyobrażeń, jak cudowna jest nasza planeta. Oprócz jezior możemy obserwować wyziewy fumaroli i nacieszyć się kąpielą w gorących źródłach. Pustynne tereny płaskowyżu andyjskiego wysoko ponad chmurami zachwycają barwami i spokojem, którego często szukamy w zgiełku wielkich miast.

Boliwia to kraj pełen inspiracji i wrażeń. Siedzibą rządu, a jednocześnie drugą stolicą jest La Paz, najwyżej położona stolica świata ze stadionem piłkarskim najtrudniejszym do gry dla całego świata – 3600 metrów nad poziomem morza. Jak widać, wiele niesamowitych i niecodziennych atrakcji czeka na Każdego w Boliwii, kraju pełnym tradycji plemion andyjskich. Oprócz pięknych szczytów andyjskich, mamy tutaj puszczę amazońską i krainę Pantanal. Z pięknych i unikatowych barw pustynnych terenów And zachwyca też soczysta zieleń bogatych lasów deszczowych. Boliwia to cudowna wyprawa przez historie po unikatowe krajobrazy i malowniczą przyrodę.

Zapraszamy na wycieczkę do Boliwii z Rek TravelBoliwia – Festival Oruro

autor: Tomek Kowalski

Zawsze, gdy staram się poznać miasto i jego mieszkańców. Cóż bowiem innego może mi szybciej pokazać charakter kraju. Nie inaczej jest z Reykjavikiem, stolicą tak inną od wszystkich, które odwiedziłem dotychczas. Taka sama jest Islandia – zupełnie inna niż pozostałe kraje, które znam.

Islandia to kraj wyspiarski oddalony od kontynentów o setki kilometrów, najbliżej stąd do Grenlandii (niecałe 300 kilometrów), a do linii brzegowej Europy czy Ameryki Północnej to już sporo ponad tysiąc.

To osamotnienie na środku oceanu ma fundamentalny wpływ na kraj i jego mieszkańców, których nawiasem mówiąc, jest niewielu – 370 tysięcy, z czego 131 tysięcy mieszka właśnie w stolicy. Te czynniki, wraz z klimatem, determinują charakter tego miejsca. Miejsca niezwykłego.

Bo gdzie indziej na świecie można czuć się, tak bardzo nieprzytłoczonym wielkością i megalomanią wszystkiego, co człowiek tworzy, a jednocześnie mieć poczucie wygody, komfortu i dostępu do wszystkich technologii, które na co dzień pomagają nam żyć i pracować.
Chyba tylko w Nowej Zelandii miałem podobne odczucia. Gdy pomyślę o czynnikach, które wpływają na to, jaka jest Nowa Zelandia, to dochodzę do wniosku, że te kraje są de facto prawie takie same.

Właśnie w Reykjaviku, mimo że to stolica, nie spotkałem się z żadnymi barierami, które by mnie, zwykłego, prostego, nic nieznaczącego człowieka oddzielały od tego wszystkiego, co charakterystyczne dla stolic: administracji, władzy, wielkiej polityki czy finansjery. To właśnie w mieście nad Zatoką Mgieł praktycznie zawsze mogę wejść do budynku rządowego po to, by skorzystać z toalety, odpocząć w parku, który jest częścią Parlamentu czy zrobić sobie zdjęcie w holu Pałacu Prezydenckiego. A to wszystko nie spotykając ani jednego policjanta. Tak, zgadza się, podczas mojej wizyty w tym mieście przez cały dzień nie widziałem ani jednego mundurowego, ani razu nie przechodziłem przez wykrywacze metali, a mojego bagażu ani razu nie musiałem okazywać do inspekcji komukolwiek. Podczas zwiedzania nie zauważyłem nigdzie ani jednej kamery monitoringu. Dodam także, że w islandzkiej policji służy ogółem 720 funkcjonariuszy, a kraj ten nie ma żadnych formacji wojskowych. Czy w związku z tym faktem Reykjavik jest miastem niebezpiecznym? Absolutnie nie, to najbezpieczniejsza stolica w Europie, gdzie w całym roku 2020 miało miejsce 7 (słownie siedem) przestępstw, które zakończyły się procesem sądowym. Natomiast pełno tu parków, dosłownie są wszędzie. Czasami są malutkie, wciśnięte pomiędzy kolorowymi kamieniczkami, którymi wypełnione jest centrum miasta. Choć miałem wrażenie, że jednak miasteczka. Ale są także i większe, naprawdę spore. Wiją się całymi kilometrami pomiędzy dzielnicami niskich parterowych domów i niewielkich bloków mieszkalnych. Wszystko to jest czyste, nigdzie na ulicy nie ma śmieci, starych podartych reklam, rdzewiejących czy gnijących konstrukcji, a jeśli natkniecie się gdzieś na plac budowy, to będzie on zasłonięty zadbanym gustownym parkanem. Miasto sprawia wrażenie kompletnego, które zbudowano raz a porządnie. Według planu, z głową i pietyzmem.

Ale nie zawsze tak było. Stolica Islandii jest jednocześnie pierwszym miastem zbudowanym na wyspie. Praktycznie aż do końca XIX wieku była miastem malutkim, wręcz portową wioseczką bez podstawowej infrastruktury potrzebnej mieszkańcom i odwiedzającym. Dopiero XX wiek przyniósł Islandczykom z dawna oczekiwane zmiany, które uczyniły ich życie nie tylko spokojnym, ale i wygodnym.

autor: Kordian Gdulski 

Plaże, naturalne baseny, lasy wawrzynowe, lewady, niesamowite krajobrazy skupiają się w rodzimej krainie gwiazdy futbolu Cristiano Ronaldo. Dwie godziny lotu od brzegów Portugalii i jesteśmy na bajecznej wyspie oblanej wodami Atlantyku, małej, ale o jak ogromnym potencjale kulturowym. Madera to wyspa pochodzenia wulkanicznego o bogatej glebie, którą wybrały sobie drzewa wawrzynowe i zajęły większość tej malowniczej krainy. Laurissilva, czyli lasy wawrzynowe uznane są przez UNESCO za naturalne dziedzictwo ludzkości i będąc na Maderze, należy skosztować mięsa grillowanego na patykach z drzew laurowych, co nadaje jedyny w swoim rodzaju smak i zapach.

Szerokość geograficzna, góry, zbocza wystawione na promienie słoneczne oraz wiatry tworzą mikroklimat Madery, a jednocześnie wszystko to sprawia, że mówi się tutaj o wiecznej wiośnie i ciągłym kwitnieniu roślin pełnych kolorowych kwiatów. Storczyki, sterlicje, agapanty i wiele więcej gatunków znajdziemy na Maderze na każdym kroku. Kiedy by się nie poleciało na Maderę zawsze mamy kolorowo i kwieciście.

Co roku Madera przyciąga swoją uwagę festiwalem kwiatów, a przy tym cudowną paradą ulicami miasta Funchal.

Wielkie platformy ubrane w przeróżne okazy flory, przycięte w magiczne kształty a do tego łatwo wpadające w ucho rytmy sprawiają, że przenosimy się w krainę baśni. Doskonałe warunki do uprawy różnych roślin egzotycznych dały początek różnym uprawom, rodzimym, jak i tym przywiezionym z innych krajów świata. Wiele gatunków owoców czy warzyw przystosowało się do klimatu wyspy. I tak można spróbować takich egzotyków, jak papaja, fioletowa marakuja, anona, monstera i wiele innych.

Mimo że Madera nazywana jest wyspą wiecznej wiosny, to tutaj możemy pojeździć na saniach wiklinowych po asfalcie. Kierowcy tych topoganów zapewniają moc wrażeń. Takie atrakcje znajdziemy w Funchal, głównym mieście Madery. Spacerując starówką Funchal, czujemy się jak na krańcu świata, gdzie czas się zatrzymał, a przy tym wszystkim wino typu madera wprowadza nas w ten majestatyczny klimat wyspy.

Na początku XV wieku Portugalczycy dotarli do brzegów Madery i tak poszerzyli swoje terytorium na mapie świata i do dziś jest częścią Portugalii. Szybko Portugalczycy spostrzegli, że klimat wyspy pozwoli na uprawy trzciny cukrowej i tak zaczęła się ekspansja uprawy na wyspie. Rok 1500 dał Maderze status największego producenta cukru świata. Uprawy trzciny cukrowej dały początek unikalnemu na skalę światową systemu hydraulicznego Madery, tworzonego od XV wieku.

Celem tej rozległej sieci kamiennych kanałów jest przechwytywanie wód spływających ze szczytów gór i transportowanie ich na pola uprawne. Obfite opady deszczu zawsze miały miejsce na terenach górskich, które nie były łatwe do prowadzenia różnych upraw, stąd ziemie uprawne Madery położone na równinach były suche i mniej deszczowe. Doprowadziło to do wybudowania przeszło 2000 km kanałów irygacyjnych zwanych tutaj lewadami. Dzisiaj stanowią one jedną z największych atrakcji wyspy. Prowadzą one przez góry pośród zielonych lasów i są wspaniałym miejscem do wędrówek w poznawaniu wyspy. Wzdłuż lewad prowadzą zawsze ścieżki, które nazywane są tutaj esplanadami i dzięki temu możemy dotrzeć do miejsc, które są często prawie niedostępne. Sieć lewad pozwala na spektakularne spacery i odkrywanie piękności Madery.

Madera to także raj dla smakoszy ryb i owoców morza, gdzie możliwości są nieograniczone. Jednym z głównych dań jest pałasz czarny, czyli Peixe-Espada-Preto przygotowywany z bananami, jednym z charakterystycznych owoców Madery i podawany z puree ziemniaczanym. A do tego wszystkiego egzotycznego smaku nadaje sos z marakui. Wszystkie te składniki komponują jedyną w swoim rodzaju mieszankę smaków. Oprócz różnych gatunków ryb na stole królują także krewetki, kalmary czy słynne lapasLapas, czyli skałoczepy czaszołki to przysmak Madery podawane na różne sposoby jak grillowane, marynowane czy dodatek do różnych gulaszy.

Największą atrakcją wyspy jest przyroda, która zachwyca na każdym kroku w każdej części wyspy. Malownicze góry i klify nad oceanem, a to wszystko ubrane w różnorodne kwiaty i uśmiechy mieszkańców Madery. Spacerując ulicami Funchal, czujemy się jak portugalscy żeglarze, docierający do odległych wysp czy lądów. Unikatowa kuchnia pełna zapachów morza zachwyca różnorodnością na talerzu i nie tylko, gdyż kieliszek wina madera dopełnia celebrowanie tych smaków. Parada kwiatowa Madery przenosi nas do świata baśni i pozwala zapomnieć o trudach codziennych. Mała wysepka na Atlantyku, która zamienia nasze dni w cudowną pieśń dochodzącą z szumu fal oceanicznych i szelestu liści drzew laurowych.

Wycieczka Rek Travel do Lizbony i nie tylko w terminie 5-14  listopada 2022. Zapraszamy. Szczegoły: Portugalia – ukryta perła na krańcu Europy 

autor: Tomasz Kowalski 

Prawie 100 lat przed powstaniem USA, a dokładnie w 1682 roku powstało miasto wyjątkowe. Miasto, które jeszcze w XVII wieku stało się drugim co do wielkości miastem Brytyjskiego Imperium po Londynie znacznie większym niż większość europejskich miast, a jednocześnie największym miastem Ameryki.

Wówczas nowoczesny port założony u ujścia rzeki Delawere do zatoki o tej samej nazwie co rzeka był nie tylko portem, ale także inkubatorem nowoczesnej myśli, którą przyniósł nam okres oświecenia. To właśnie tam, jak i w Bostonie, rodziło się nowoczesne społeczeństwo późniejszych Stanów Zjednoczonych oraz niezatarty do dziś ideał wolnego człowieka i wolnego społeczeństwa bez ucisku aparatu władzy. Zatem gdyby nie Filadelfia i jej ideały nie byłoby późniejszej rewolucji amerykańskiej, Konstytucji USA i jej poprawek dającej prawo do wolności sumienia, słowa i wolności do samoobrony, a więc fundamentów dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Nie można nie wspomnieć o fakcie, że właśnie to miejsce zostało uznane za pierwszą stolicę kraju, nim przeniesiono urzędy centralne do Nowego Jorku, a następnie do Washington DC. Fili, tak o mieście zdrobniałe mówią jego mieszkańcy, to dziś prawie półtoramilionowe miasto, jest piątą co do wielkości aglomeracją USA.

Dziś Filadelfia nie jest już aż tak nowoczesna ani nie jest już motorem napędowym zmian mających przełożenie na ogół społeczeństwa Ameryki. Nadal jednak pozostaje miejscem wyjątkowym, które każdy odwiedzający USA turysta powinien odwiedzić. Jeśli w dodatku odwiedzający jest Polką lub Polakiem, odwiedziny powinien wręcz uznać za obowiązkowe. Dlaczego? Odpowiedzi jest wiele. Pozwólcie, że przedstawię Wam kilka subiektywnie wybranych.


Dosłownie w budynku obok Independence Hall, a więc budynku, w którym uchwalono 4 lipca 1776 roku Deklaracje Niepodległości USA, znajduje się muzeum, którego misja jest promocja i prezentacja polskiej historii i kultury. Mają tu swoje miejsce pamiątki po bohaterach amerykańskiej wojny o niepodległość — Tadeuszu Kościuszce i Kazimierzu Pułaskim, a także innych znamienitych naszych rodakach jak Mikołaju Koperniku, Fryderyku Chopinie, czy Lechu Wałęsie i Karolu Wojtyle.
W samym sercu starego miasta (tak, tak, w USA znajdziemy także liczne starówki) znajdziemy pod adresem 301 Pine str. dom, w którym po zwolnieniu z rosyjskiej niewoli mieszkał Tadeusz Kościuszko wraz ze swym wiernym adiutantem Julianem Ursynem Niemcewiczem. Kościuszko był nie tylko generałem wojsk USA, ale także najważniejszym przyjacielem trzeciego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, niezwykle utalentowanego Thomasa Jeffersona. Istota tej przyjaźni zawarta jest także w znaczeniu dla USA prezydentury Jeffersona. To on był jednym z Ojców Założycieli narodu i to nie kto inny, ale właśnie Jefferson, uznany został, obok Benjamina Franklina, za twórcę idei, które dały fundamenty pod budowę imperium. Nadmienię także, że i z Benjaminem Franklinem Tadeusza Kościuszkę łączyła nie – zwykła, lecz zażyła znajomość. Muzeum Narodowe Pamięci Tadeusza Kościuszki, podniesione zostało do rangi pomnika narodowego i wpisane do rejestru miejsc historycznych w USA.

W centrum miasta, około milę od wspomnianego powyżej domu w bulwarze imienia Benjamina Franklina, stoi odlany z brązu pomnik Tadeusza Kościuszki. Autorem tejże instalacji jest Marian Konieczny – twórca licznych pomników rozsianych po całym świecie, w tym słynny pomnik Bohaterów Warszawy (Syrena warszawska) oraz równie rozpoznawalny rzeszowski pomnik Czynu Rewolucyjnego. To nobilitujące, że dzieło tak wybitnego artysty, jakim był zmarły w 2017 roku Marian Konieczny, trafiło do Filadelfii i zostało tu ciepło przyjęte.

Niedaleko od omówionego właśnie postumentu, znajduje się kolejny „polski akcent”. Jest to pomnik poświęcony najznamienitszemu obywatelowi Torunia – partnerskiego miasta Filadelfii Mikołajowi Kopernikowi, a plac, na którym jest usytuowany, nazwany jest Trójkątem Toruńskim. Naprzeciwko pomnika Kościuszki, a właściwie, tak jakby pomiędzy “polskimi pomnikami”, wisi biało-czerwona flaga. To kolejny miły dla naszego oka polski akcent, lecz dla reporterskiej rzetelności warto dodać, że na tym bulwarze imienia Benjamina Franklina znajdziemy nie tylko polską flagę, ale wszystkich tych, które utrzymują ze Stanami Zjednoczonymi stosunki dyplomatyczne. Nie mniej, miło jest w tak reprezentacyjnym miejscu znaleźć polską flagę.

Kolejnym ważnym miejscem na mapie Filadelfii, a związanym z naszym krajem jest most imienia Benjamina Franklina. Projektantem i głównym inżynierem mostu był Rudolf Modrzejewski (Ralph Modjeski). Konstrukcja ta oddana została do użytku w 1926 r. W 2007 r. niedaleko mostu odsłonięto tablicę pamiątkową poświęconą Ralphowi Modjeskiemu, projektantowi kilkudziesięciu mostów w Ameryce Polnocnej. Rudolf Modrzejewski pamiętajmy, był synem słynnej polskiej aktorki Heleny Modrzejewskiej, która długie lata zamieszkiwała USA (Kalifornię) i świeciła triumfy na deskach tutejszych teatrów i sal koncertowych.
Filadelfia zawsze słynęła ze swojej tolerancji religijnej. Już podczas aktu założycielskiego Pensylwanii, której Filadelfia jest największym miastem, William Penn zadeklarował wieczystą neutralność religijną krainy oraz gwarancje poszanowania wyznania wszystkich mieszkańców Pensylwanii. Właśnie dlatego Filadelfię obrał za cel swojej pielgrzymki w 1979 Jan Paweł II. W katolickiej Katedrze Świętych Piotra i Pawła znajduje się tablica, upamiętniająca obecność Papieża Polaka w tym miejscu.

Kolejnym ciekawym miejscem wartym omówienia jest „American Swedish Historical Museum” i jeśli ktoś zapyta, co ma szwedzka kolonizacja brzegów Pensylwanii, wspólnego z Polakami, to śpieszę wyjaśnić, że kolonizacja ta miała miejsce tuż po niedawnej wojnie przeciwko Rzeczypospolitej, czyli Potopie Szwedzkim. Tuż po zakończeniu tej wojny z naszych terytoriów do Szwecji wyemigrowały tysiące zwolenników Karola Gustawa, którzy po zdradzie polskiej korony szukać sobie musieli nowej ojczyzny. Okazało się, że i w Szwecji miejsca nie zagrzali, skąd wyruszyli na podbój nowego świata. Samo muzeum usytuowane jest w parku o dziwnej nazwie FDR Park w południowej części miasta pod adresem 1900 Pattison Ave.

Osobiście dla mnie Filadelfia jest miastem wyjątkowym. Wraz z San Diego, Nowym Orleanem, Newport w stanie Rhode Island oraz Glenwood Springs zaliczam to miasto do osobistej „Wielkiej Piątki” ulubionych miast Ameryki. Chciałem przyjechać tu na 4-go Lipca, czyli dzień, w którym USA obchodzi swoje urodziny. W końcu to właśnie tu podpisano Deklarację, od której wszystko się zaczęło. Cieszę się również z faktu, że w tak historycznym miejscu, jak to nie zapomina się o Polsce i jej wyjątkowym wkładzie w budowę idei, jaką jest Wolny Kraj Wolnych Ludzi.

autor:  Kordian Gdulski

 

 

Zapraszamy na wycieczkę: Wielkie Metropolie Wschodniego Wybrzeża- Nowy Jork, Filadelfia, Waszyngton