Jak ujarzmić Saharę, czyli rzecz o egipskiej ekspansji na pustyni

W ostatnich miesiącach wielokrotnie miałem okazję odwiedzić Nubię, ongiś nazywaną krainą złota czy krainą wędrujących łuczników. Kiedyś, kraina bogata i dumna po zdominowaniu przez Egipt popadła w zapomnienie. Pierwszym badaczem przybliżającym nam ten historyczny obszar był polski wybitny egiptolog Kazimierz Michałowski, którego biografię warto poznać bliżej, ale dziś nie o nim, lecz o wielkich zmianach, które dotykają tę krainę w przeciągu ostatnich 60 lat.

Pogranicze egipsko-sudańskie, bo o tym obszarze mowa to fragment Pustyni Sahara przecięty błękitną wstęgą Nilu i jednym z największych na świecie sztucznych zbiorków wodnych, jakim jest Jezioro Nasera. I właśnie budowa tego zbiornika w latach 60. XX wieku zmieniła tę krainę nie do poznania, gdyż wraz z budową zapory Asuańskiej na Nilu i samego jeziora zniszczone zostały bezpowrotnie wsie Nubijczyków zamieszkujących brzegi rzeki, a wraz z nimi zniszczeniu uległ styl życia tutejszych mieszkańców, jak i lokalna gospodarka, a sami mieszkańcy zasilili i tak już przeludnione miasta i wsie położone w dolinie Dolnego Nilu. I właśnie to wyludnienie Nubii, jak i narastające przeludnienie Doliny Nilu popchnęły władzę w Kairze do rozpoczęcia kolejnego po budowie zapory Asuańskiej wielkiego przedsięwzięcia, jakim jest Projekt Tuszka nazwany tak od nieistniejącej już wsi Nubijskiej.

Trzydzieści kilometrów na północ od znanej na całym świecie świątyni w Abu Simbel leży największy plac budowy współczesnego Egiptu. Gdy w 1998 r. rozpoczynano tu pierwszy etap Projektu Rozwoju Doliny Południowej (Southern Valley Development Project), była to najambitniejsza egipska inwestycja od czasów Wielkiej Tamy Asuańskiej. Rząd egipski obiecywał, że powstanie tu „nowa dolina Nilu”, która rozkwitnie wzdłuż starej. Początki inwestycji były obiecujące. Zbudowano długi na 250 kilometrów kanał, którego nazwa honoruje szejka Zajida ibn Sultan Al Nahajjana, prezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które dofinansowały budowę kwotą 100 milionów USD. Kolejnym etapem wielkiej inwestycji było napełnianie wodami Nilu potężnej doliny położonej pośrodku wapiennych wzgórz Pustyni Libijskiej będącej częścią Sahary. To wszystko miało dać Egiptowi nowe tereny rolne o powierzchni 210 tysięcy hektarów, dać zatrudnienie 2,8 milionom ludzi w rolnictwie i rybołówstwie, a także turystyce i górnictwie i przemyśle metalurgicznym, bo region obfituje w cenne surowce. W sumie na tereny wyrwane pustyni planowano przesiedlić aż 16 milionów mieszkańców Doliny Nilu.

Plany ambitne, nieprawdaż? A ile z tego udało się zrealizować? Niestety, przez kilka lat przedsięwzięcie, zamiast rosnąć, przyprawiało o ból głowy kolejne rządy Egiptu. Od rewolucji zwanej arabską wiosną na budowach niewiele się działo aż do przejęcia władzy przez wojsko i prezydenta Al Sisi. Teraz projekt nabiera nowego rozpędu, ale pochłania także coraz większe koszty. To wszystko za sprawą Sahary, która wcale nie tak łatwo daje sobie wydrzeć kolejne obszary. Okazuje się bowiem że skały wapienne, które miały zatrzymywać wodę przed przesiąkaniem, jednak przepuszczają wodę w dolne partie ziemi, co powoduje znaczny ubytek drogocennego materiału, jakim jest woda. Także parowanie w wyniku wysokich temperatur jest znacznie wyższe, niż pierwotnie zakładano. To wszystko każe nam obawiać się, że całość projektu okaże się porażką, gdyż zbiornik Toshka zamieni się w zbiornik wody słonej, a grunty okażą się nieprzydatne dla rolnictwa i przemysłu. Ponadto ludzie wcale nie mają zamiaru przeprowadzać się znad Nilu na pustynię, jest tu bowiem po prostu dla nich za gorąco, a i odległość od większych miast po prostu zbyt duża. Dlatego większa część zbudowanych tu osiedli po prostu stoi pusta.

Nie mniej Egipcjanie nie poddają się bez walki. Mimo przeciwności losu nadal starają się doprowadzić projekt do szczęśliwego końca. Może to będzie jednak szansa na odrodzenie Nubii, ongiś krainy złota a wraz z nią na renesans nubijskiej kultury i tradycji zapomnianego narodu.

Jeśli chcesz zobaczyć na własne oczy ten wielki projekt egipski XXI wieku, udaj się na wycieczkę do Egiptu. Polecam serdecznie wyprawę z biurem podróży Rek Travel, podczas której będziesz mógł odkryć skarby Nubii – Krainy złota i wędrujących łuczników.

autor: Kordian Gdulski 

 

 

Zawsze, gdy staram się poznać miasto i jego mieszkańców. Cóż bowiem innego może mi szybciej pokazać charakter kraju. Nie inaczej jest z Reykjavikiem, stolicą tak inną od wszystkich, które odwiedziłem dotychczas. Taka sama jest Islandia – zupełnie inna niż pozostałe kraje, które znam.

Islandia to kraj wyspiarski oddalony od kontynentów o setki kilometrów, najbliżej stąd do Grenlandii (niecałe 300 kilometrów), a do linii brzegowej Europy czy Ameryki Północnej to już sporo ponad tysiąc.

To osamotnienie na środku oceanu ma fundamentalny wpływ na kraj i jego mieszkańców, których nawiasem mówiąc, jest niewielu – 370 tysięcy, z czego 131 tysięcy mieszka właśnie w stolicy. Te czynniki, wraz z klimatem, determinują charakter tego miejsca. Miejsca niezwykłego.

Bo gdzie indziej na świecie można czuć się, tak bardzo nieprzytłoczonym wielkością i megalomanią wszystkiego, co człowiek tworzy, a jednocześnie mieć poczucie wygody, komfortu i dostępu do wszystkich technologii, które na co dzień pomagają nam żyć i pracować.
Chyba tylko w Nowej Zelandii miałem podobne odczucia. Gdy pomyślę o czynnikach, które wpływają na to, jaka jest Nowa Zelandia, to dochodzę do wniosku, że te kraje są de facto prawie takie same.

Właśnie w Reykjaviku, mimo że to stolica, nie spotkałem się z żadnymi barierami, które by mnie, zwykłego, prostego, nic nieznaczącego człowieka oddzielały od tego wszystkiego, co charakterystyczne dla stolic: administracji, władzy, wielkiej polityki czy finansjery. To właśnie w mieście nad Zatoką Mgieł praktycznie zawsze mogę wejść do budynku rządowego po to, by skorzystać z toalety, odpocząć w parku, który jest częścią Parlamentu czy zrobić sobie zdjęcie w holu Pałacu Prezydenckiego. A to wszystko nie spotykając ani jednego policjanta. Tak, zgadza się, podczas mojej wizyty w tym mieście przez cały dzień nie widziałem ani jednego mundurowego, ani razu nie przechodziłem przez wykrywacze metali, a mojego bagażu ani razu nie musiałem okazywać do inspekcji komukolwiek. Podczas zwiedzania nie zauważyłem nigdzie ani jednej kamery monitoringu. Dodam także, że w islandzkiej policji służy ogółem 720 funkcjonariuszy, a kraj ten nie ma żadnych formacji wojskowych. Czy w związku z tym faktem Reykjavik jest miastem niebezpiecznym? Absolutnie nie, to najbezpieczniejsza stolica w Europie, gdzie w całym roku 2020 miało miejsce 7 (słownie siedem) przestępstw, które zakończyły się procesem sądowym. Natomiast pełno tu parków, dosłownie są wszędzie. Czasami są malutkie, wciśnięte pomiędzy kolorowymi kamieniczkami, którymi wypełnione jest centrum miasta. Choć miałem wrażenie, że jednak miasteczka. Ale są także i większe, naprawdę spore. Wiją się całymi kilometrami pomiędzy dzielnicami niskich parterowych domów i niewielkich bloków mieszkalnych. Wszystko to jest czyste, nigdzie na ulicy nie ma śmieci, starych podartych reklam, rdzewiejących czy gnijących konstrukcji, a jeśli natkniecie się gdzieś na plac budowy, to będzie on zasłonięty zadbanym gustownym parkanem. Miasto sprawia wrażenie kompletnego, które zbudowano raz a porządnie. Według planu, z głową i pietyzmem.

Ale nie zawsze tak było. Stolica Islandii jest jednocześnie pierwszym miastem zbudowanym na wyspie. Praktycznie aż do końca XIX wieku była miastem malutkim, wręcz portową wioseczką bez podstawowej infrastruktury potrzebnej mieszkańcom i odwiedzającym. Dopiero XX wiek przyniósł Islandczykom z dawna oczekiwane zmiany, które uczyniły ich życie nie tylko spokojnym, ale i wygodnym.

autor: Kordian Gdulski 

Prawie 100 lat przed powstaniem USA, a dokładnie w 1682 roku powstało miasto wyjątkowe. Miasto, które jeszcze w XVII wieku stało się drugim co do wielkości miastem Brytyjskiego Imperium po Londynie znacznie większym niż większość europejskich miast, a jednocześnie największym miastem Ameryki.

Wówczas nowoczesny port założony u ujścia rzeki Delawere do zatoki o tej samej nazwie co rzeka był nie tylko portem, ale także inkubatorem nowoczesnej myśli, którą przyniósł nam okres oświecenia. To właśnie tam, jak i w Bostonie, rodziło się nowoczesne społeczeństwo późniejszych Stanów Zjednoczonych oraz niezatarty do dziś ideał wolnego człowieka i wolnego społeczeństwa bez ucisku aparatu władzy. Zatem gdyby nie Filadelfia i jej ideały nie byłoby późniejszej rewolucji amerykańskiej, Konstytucji USA i jej poprawek dającej prawo do wolności sumienia, słowa i wolności do samoobrony, a więc fundamentów dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Nie można nie wspomnieć o fakcie, że właśnie to miejsce zostało uznane za pierwszą stolicę kraju, nim przeniesiono urzędy centralne do Nowego Jorku, a następnie do Washington DC. Fili, tak o mieście zdrobniałe mówią jego mieszkańcy, to dziś prawie półtoramilionowe miasto, jest piątą co do wielkości aglomeracją USA.

Dziś Filadelfia nie jest już aż tak nowoczesna ani nie jest już motorem napędowym zmian mających przełożenie na ogół społeczeństwa Ameryki. Nadal jednak pozostaje miejscem wyjątkowym, które każdy odwiedzający USA turysta powinien odwiedzić. Jeśli w dodatku odwiedzający jest Polką lub Polakiem, odwiedziny powinien wręcz uznać za obowiązkowe. Dlaczego? Odpowiedzi jest wiele. Pozwólcie, że przedstawię Wam kilka subiektywnie wybranych.


Dosłownie w budynku obok Independence Hall, a więc budynku, w którym uchwalono 4 lipca 1776 roku Deklaracje Niepodległości USA, znajduje się muzeum, którego misja jest promocja i prezentacja polskiej historii i kultury. Mają tu swoje miejsce pamiątki po bohaterach amerykańskiej wojny o niepodległość — Tadeuszu Kościuszce i Kazimierzu Pułaskim, a także innych znamienitych naszych rodakach jak Mikołaju Koperniku, Fryderyku Chopinie, czy Lechu Wałęsie i Karolu Wojtyle.
W samym sercu starego miasta (tak, tak, w USA znajdziemy także liczne starówki) znajdziemy pod adresem 301 Pine str. dom, w którym po zwolnieniu z rosyjskiej niewoli mieszkał Tadeusz Kościuszko wraz ze swym wiernym adiutantem Julianem Ursynem Niemcewiczem. Kościuszko był nie tylko generałem wojsk USA, ale także najważniejszym przyjacielem trzeciego Prezydenta Stanów Zjednoczonych, niezwykle utalentowanego Thomasa Jeffersona. Istota tej przyjaźni zawarta jest także w znaczeniu dla USA prezydentury Jeffersona. To on był jednym z Ojców Założycieli narodu i to nie kto inny, ale właśnie Jefferson, uznany został, obok Benjamina Franklina, za twórcę idei, które dały fundamenty pod budowę imperium. Nadmienię także, że i z Benjaminem Franklinem Tadeusza Kościuszkę łączyła nie – zwykła, lecz zażyła znajomość. Muzeum Narodowe Pamięci Tadeusza Kościuszki, podniesione zostało do rangi pomnika narodowego i wpisane do rejestru miejsc historycznych w USA.

W centrum miasta, około milę od wspomnianego powyżej domu w bulwarze imienia Benjamina Franklina, stoi odlany z brązu pomnik Tadeusza Kościuszki. Autorem tejże instalacji jest Marian Konieczny – twórca licznych pomników rozsianych po całym świecie, w tym słynny pomnik Bohaterów Warszawy (Syrena warszawska) oraz równie rozpoznawalny rzeszowski pomnik Czynu Rewolucyjnego. To nobilitujące, że dzieło tak wybitnego artysty, jakim był zmarły w 2017 roku Marian Konieczny, trafiło do Filadelfii i zostało tu ciepło przyjęte.

Niedaleko od omówionego właśnie postumentu, znajduje się kolejny „polski akcent”. Jest to pomnik poświęcony najznamienitszemu obywatelowi Torunia – partnerskiego miasta Filadelfii Mikołajowi Kopernikowi, a plac, na którym jest usytuowany, nazwany jest Trójkątem Toruńskim. Naprzeciwko pomnika Kościuszki, a właściwie, tak jakby pomiędzy “polskimi pomnikami”, wisi biało-czerwona flaga. To kolejny miły dla naszego oka polski akcent, lecz dla reporterskiej rzetelności warto dodać, że na tym bulwarze imienia Benjamina Franklina znajdziemy nie tylko polską flagę, ale wszystkich tych, które utrzymują ze Stanami Zjednoczonymi stosunki dyplomatyczne. Nie mniej, miło jest w tak reprezentacyjnym miejscu znaleźć polską flagę.

Kolejnym ważnym miejscem na mapie Filadelfii, a związanym z naszym krajem jest most imienia Benjamina Franklina. Projektantem i głównym inżynierem mostu był Rudolf Modrzejewski (Ralph Modjeski). Konstrukcja ta oddana została do użytku w 1926 r. W 2007 r. niedaleko mostu odsłonięto tablicę pamiątkową poświęconą Ralphowi Modjeskiemu, projektantowi kilkudziesięciu mostów w Ameryce Polnocnej. Rudolf Modrzejewski pamiętajmy, był synem słynnej polskiej aktorki Heleny Modrzejewskiej, która długie lata zamieszkiwała USA (Kalifornię) i świeciła triumfy na deskach tutejszych teatrów i sal koncertowych.
Filadelfia zawsze słynęła ze swojej tolerancji religijnej. Już podczas aktu założycielskiego Pensylwanii, której Filadelfia jest największym miastem, William Penn zadeklarował wieczystą neutralność religijną krainy oraz gwarancje poszanowania wyznania wszystkich mieszkańców Pensylwanii. Właśnie dlatego Filadelfię obrał za cel swojej pielgrzymki w 1979 Jan Paweł II. W katolickiej Katedrze Świętych Piotra i Pawła znajduje się tablica, upamiętniająca obecność Papieża Polaka w tym miejscu.

Kolejnym ciekawym miejscem wartym omówienia jest „American Swedish Historical Museum” i jeśli ktoś zapyta, co ma szwedzka kolonizacja brzegów Pensylwanii, wspólnego z Polakami, to śpieszę wyjaśnić, że kolonizacja ta miała miejsce tuż po niedawnej wojnie przeciwko Rzeczypospolitej, czyli Potopie Szwedzkim. Tuż po zakończeniu tej wojny z naszych terytoriów do Szwecji wyemigrowały tysiące zwolenników Karola Gustawa, którzy po zdradzie polskiej korony szukać sobie musieli nowej ojczyzny. Okazało się, że i w Szwecji miejsca nie zagrzali, skąd wyruszyli na podbój nowego świata. Samo muzeum usytuowane jest w parku o dziwnej nazwie FDR Park w południowej części miasta pod adresem 1900 Pattison Ave.

Osobiście dla mnie Filadelfia jest miastem wyjątkowym. Wraz z San Diego, Nowym Orleanem, Newport w stanie Rhode Island oraz Glenwood Springs zaliczam to miasto do osobistej „Wielkiej Piątki” ulubionych miast Ameryki. Chciałem przyjechać tu na 4-go Lipca, czyli dzień, w którym USA obchodzi swoje urodziny. W końcu to właśnie tu podpisano Deklarację, od której wszystko się zaczęło. Cieszę się również z faktu, że w tak historycznym miejscu, jak to nie zapomina się o Polsce i jej wyjątkowym wkładzie w budowę idei, jaką jest Wolny Kraj Wolnych Ludzi.

autor:  Kordian Gdulski

 

 

Zapraszamy na wycieczkę: Wielkie Metropolie Wschodniego Wybrzeża- Nowy Jork, Filadelfia, Waszyngton

Czas na opowieść o podróży z Vegas do Chicago. To całe 3070 kilometrów podróży przez Nevadę, Arizonę, Nowy Meksyk, Teksas, Oklahomę, Missouri i Illinois. Nie da się ukryć, że to de facto trasa, którą biegnie słynna droga 66.

Route 66 powstała w 1926 roku w ramach narodowego planu budowy dróg międzystanowych i połączyła Chicago z Los Angeles. Niestety, droga ta nie istnieje już od 1984 roku, gdy po wybudowaniu nowoczesnej sieci autostrad łączących całych kraj drogi typu 66, a przebiegające przez centra miejscowości straciły na znaczeniu.

W końcu droga ta była po prostu technologicznie przestarzała, kręta, niebezpieczna i nie przystosowana do obsługi ciężkiego ruchu. Dziś trasa drogi 66 pokrywa się z autostradami I-40, I-44, I-55 i to tymi tymi drogami podróżowaliśmy na wschód.

Październikowy czas dał nam dodatkowe „atrakcje” pogodowe: od burzy piaskowej w Nowym Meksyku po silne wiatry w Teksasie i Oklahomie. Ale były także i bardzo przyjemne doświadczenia. Przede wszystkim widoki, otwarta przestrzeń aż po horyzont (górski odcinek 66-tki w Arizonie i Kalifornii). Atrakcje świetnie oznaczone i opisane. Często są to lokalne małe biznesy utrzymywane tylko i wyłącznie dzięki turystom. W końcu lokalsi dawno przenieśli się na wygodne autostrady i nie są zainteresowani tymi rozrywkami odwołującymi się do historii tej drogi.

Naszą największą atrakcją była wizyta w teksańskim mieście Amarillo, która słynie między innymi z restauracji Big Texan Amarillo, gdzie każdy i o każdej porze może wziąć udział w słynnym konkursie jedzenia steka na czas. A mowa o zjedzeniu słynnego Big Texan ważącego 2 kilogramy + 5 dodatków w jedyne jedną godzinę. Jeśli dasz radę – nie płacisz. A i brawa innych gości restauracji będą Twoją nagrodą.
Ja zadowoliłem się skromnym 400 gramowym T-bone i to bez dodatków za którego zapłaciłem 28 dolarów. Jak za tak wspaniałego steka w tak kultowym miejscu to naprawdę niewiele. Swój obiad jadłem w typowo teksańskim towarzystwie. Wszędzie słychać było śmiechy i rozmowy Teksańczyków, którzy przyjechali tu dla dobrego jedzenia i fajnej atmosfery. I od nich dowiedziałem się jak ważna dla nich niezależność Teksasu.

W końcu Teksas sam wyzwolił się spod dominacji Meksyku, proklamował niepodległość i stanowił niezależną Republikę Teksasu w latach 1836-1845 po czym sam przystąpił do USA na własnych zasadach (między innymi Senat Stanu Teksas ma prawo do decyzji o separacji od USA bez konieczności pytania o zgodę Kongresu USA) i to może dlatego, aż do dziś, jeśli Teksańczyk wraca do Teksasu z innych części USA mówi, że wrócił z USA. Tak silne jest poczucie niezależności i odmienności w tym właśnie miejscu Ameryki.

Na koniec dodam, by przejechać całą Route 66 potrzeba sporo czasu. Jeśli zatem nie masz siły i czasu odbyć całej tej podróży na raz podziel ją na odcinki. I tak odcinek przez Illinois możesz spokojnie przejechać w jeden dzień. Sporo tam pamiątek i atrakcji związanych z tym szlakiem. Począwszy od Chicago, a na brzegach Missisipi kończąc. Wybieramy się tam w 15 kwietnia 2023 

Autor: Kordian Gdulski

fot. Kordian Gdulski i Grzegorz Buśko

Gdy przylatujesz do stolicy Kenii – Nairobi od razu rzuca ci się w oczy ogromna dysproporcja pomiędzy nędzą a bogactwem. W tym ponad czteromilionowym mieście – jednej ze stolic Afryki widzisz sąsiadujące ze sobą i zarazem kontrastujące nowoczesne wieżowce i ogromne slumsy ciągnące się aż po horyzont. Widzisz obok siebie na ulicy i ludzi nowocześnie i modnie ubranych, jak i tych, którzy buty mają nie do pary, ot jeden znaleziony na śmietnisku a drugi ukradziony gdzieś ze straganu. Widzisz to wszystko i widzisz, że te światy żyją obok siebie, ale nie razem. Ale jest jedno miejsce, które łączy tych ludzi. Miejsce, do którego wcześniej czy później trafia każdy z nich. No może oprócz tych najbogatszych. Tym miejscem jest Matatu.

Do lat 60. w stolicy Kenii funkcjonowała miejska spółka transportowa, która całkiem dobrze radziła sobie z transportem ludzi. Linie autobusowe i tramwajowe wytyczone jeszcze podczas okupacji brytyjskiej pokrywały większą część miasta. Ale wówczas Nairobi liczyło sobie 300 tysięcy mieszkańców. Już dekadę później w mieście mieszkał ponad milion, a dziś grubo ponad 4 miliony. Niestety za wzrostem liczby mieszkańców nie nadążała administracja miejska. Ani liczba autobusów, ani tramwajów nie zwiększyła się, a tabor z roku na rok był coraz bardziej przestarzały. Sprawy w swoje ręce wzięli zatem sami mieszkańcy i tak rozpoczął się gwałtowny wzrost ilości taksówek i busików, które za dosłownie 3 grosze woziły podróżnych z miejsca na miejsce. I tak narodziło się w Nairobi Matatu, co dosłownie w języku Suahili oznacza „Za 3 grosze”

Matatu są przy naszych busikach kolorowe, wręcz wrzaskliwie kolorowe, a przy okazji głośne. W Nairobi modną muzykę słychać na każdym rogu. Wypchane ludźmi i bagażami minibusy rozwożą po mieście nowe trendy. Z głośników płyną rymy, a na karoseriach lśnią wizerunki słynnych gwiazd muzyki i szeroko rozumianej kultury masowej, a także efektowne graffiti. Amerykańskie gwiazdy hip-hopu i r&b mogą się czuć w Nairobi jak u siebie.

Nastolatki, nawet te, których nie stać na kupno płyt ani radioodbiorników, są dzięki temu na czasie. W kieszeni zawsze znajdą się jakieś drobne na bilet, a że rozbrzmiewające przebojami minibusy, czyli matatu, długo tkwią w korkach, czasu jest dość, by zaktualizować muzyczną wiedzę.

Oprócz prowadzących je szalonych kierowców, słynących z fantazji w łamaniu przepisów, obecni są konduktorzy – naganiacze. Im głośniejsi, tym lepsi bo konkurencja nie śpi. Wykrzykują trasę, wisząc w powietrzu. Jedną ręką trzymają się drzwi wozu, w drugiej ściskają tabliczkę z numerem. Wyskakują, gdy samochód hamuje, wyrzucają na chodnik bagaże. Pomagają wysiąść, ale już nawołują kolejnych chętnych.

Obok w szczelnie pokrytym graffiti nissanie rytmicznie kiwają głowami studenci. Nie wiadomo, czy karoseria drży od hiphopowych bitów, czy to tylko złudzenie wywołane rozgrzanym w upale powietrzem. Pewne jest, że hip -hop ma się tu świetnie. Fala popularności amerykańskich muzyków spowodowała także rozkwit lokalnych gwiazd rymujących w łączącym angielski i suahili slangu zwanym sheng. Ale i tak królują sławy zza oceanu. Nieżyjący od ponad dekady nowojorski raper Tupac Shakur nawet w rodzinnym Harlemie nie cieszy się takim powodzeniem. Tu zdobi maski, drzwi i tylne klapy matatu. Spogląda swymi zamglonymi oczami na mieszkańców Nairobi częściej niż jakakolwiek muzyczna sława.

A jak wygląda podróż samym Matatu? No cóż, nie jest drogo. Koszt w zależności od trasy wacha się od 100 do 300 szylingów, czyli od dolara do trzech. Miejsca w środku jest mało, a fotele bywają różne. Niektóre to de facto drewniane ławki, ale zdarzają się i całkiem wygodne wymoszczone kanapy na których podróż bywa i wygodna co jest nie bez znaczenia ze względu na jakość dróg w stolicy. Osobiście mogłem pozwolić sobie na całodzienną podróż Matatu. Jeździłem bez celu, a to jednym, a to drugim busikiem. Chciałem w ten sposób poznać i zobaczyć jak najwięcej. Chciałem z bliska przyjrzeć się mieszkańcom stolicy i zrozumieć, jak funkcjonują na co dzień. Matatu okazało się być wyśmienitą do tego okazją.

autor: Kordian Gdulski

Kolejna podróż do Kenii z Rek Travel już wkrótce:

Na skraju Europy, pomiędzy potężną Hiszpanię i Oceanem Atlantyckim leży niewielki kraj- Portugalia, który odcisnął na historii świata olbrzymie piętno. Kraj, który rozpoczął proces wielkich odkryć geograficznych, dzięki którym ludzkość zamknęła za sobą średniowiecze i z rozmachem wkroczyła w erę nowożytną. W tym tygodniu zapraszam Was do Portugalii.

Niewiele jest krajów, które można poznać w całości w dosłownie w tydzień. I nie mam tu na myśli przejechania od granicy do granicy, ale o dogłębnym pochyleniu się nad wszystkimi aspektami, które czynią kraj wyjątkowym i bogatym. Portugalia jest jednym z tych nielicznych, które możemy całkiem przyzwoicie poznać w tydzień. Zawdzięcza to swoim kształtom, które przypominają prostokąt i zdecydowanie najlepszej sieci nowoczesnych, wygodnych i bezpiecznych dróg, którymi bardzo łatwo odwiedzimy nawet jej najdalsze zakątki.

Ale zacznę może od początku, od nazwy. Portugalia to połączenie dwóch słów znaczących de facto to samo. Łacińskiego słowa „Portus” i galijskiego słowa „Cale”. Oba oznaczają port. I tym właśnie jest Portugalia – portem Europy i jej oknem na świat, przez które mieszkańcy tego kraju ruszali w świat. Zmuszała ich do tego pobliska Hiszpania. Wielki sąsiad, który blokował rozwój Portugalii na lądzie i odcinał swojego mniejszego sąsiada od lądowych połączeń z resztą Europy. W ten sposób Hiszpania wypchnęła Portugalczyków na morze. I dzięki temu niemający innego wyjścia Portugalczycy zawdzięczają Hiszpanii swe bogactwo i wpływy.

Tak, na przełomie XV i XVI wieku ten niewielki kraj stał się najpotężniejszym w świecie. Zresztą do dziś kraj ten ma olbrzymie wpływy w każdym zakątku świata, a przykładem niech tu będzie język portugalski, którym posługuje się 270 milionów osób, a w krajach takich jak: Portugalia, Brazylia, Mozambik, Angola, Gwinea, Bissau, Wyspy Św. Tomasza, Republikę Zielonego Przylądka, Timor Wschodni, Urugwaj (na równi z Hiszpańskim) oraz Makau. Język ten jest językiem urzędowym.

Ale w jaki sposób to historyczne bogactwo wpływa na atrakcyjność oferty turystycznej. Otóż Portugalia to świetny przykład kraju, który samemu u zarania będąc krajem biednym i niemającym wielkich zasobów ludzkich nauczył się pozyskiwać ze swych kolonii i od swych partnerów handlowych nie tylko dobra materialne, którymi później w Europie handlował, ale także wcale nie oczywiste dobra takie jak: nasiona roślin, zwierzęta, nowe rozwiązania architektoniczne, naukę (matematykę, geometrię, kartografie, botanikę, medycynę). Następnie dzięki budowie systemu edukacji zapoczątkowanej przez założycieli dynastii królewskiej De Aviz Jana i Filipę Lancaster w ufundowanych przez szlachetne rody klasztorach prowadzono szeroko zakrojone badania nad pozyskaną wiedzą i produktami w jednym tylko celu – odpowiedzi na pytanie „Jak najefektowniej możemy wykorzystać pozyskaną wiedzę i produkty do rozwoju ojczyzny”

Zastanawiacie się, czy się im to udało? Tak, i to do tego stopnia, że już po około 100 latach od pierwszych odkryć geograficznych zdominowali ekonomicznie i technologicznie nie tylko Hiszpanię, ale także połowę ówczesnej Europy.

Ale jak już wspomniałem Portugalia to kraj niewielki terytorialnie i z niewielką ludnością. Nie mogli zatem oprzeć potędze militarnej Hiszpanii, która najechała Portugalię na początku XVI wieku. Na szczęście najazd ten nie zakończył się zniszczeniem kraju, a jedynie przejęciem nad nim kontroli przez hiszpański ród królewski. Jak dotychczas portugalscy żeglarze mogli i podróżowali po świecie, a naukowcy implementowali odkrycia do europejskiego przemysłu, rolnictwa, nauki i kultury. Tyle że od tego momentu główne korzyści płynęły już do Madrytu, a nie Lizbony.

Portugalia zresztą miała szczęście do wojen na swym terenie. Nie było ich wiele, a jeśli już to nie przynosiły one krajowi wielkich zniszczeń. I to właśnie dzięki temu na tak niewielkim obszarze podziwiać możemy przykłady wspaniałej architektury z absolutnie wszystkich epok i okresów historycznych. Od najazdów arabskich w VIII wieku przez styl Manueliński z epoki Wielkich Odkryć Geograficznych nasycony wzorcami z absolutnie wszystkich znanych wówczas lądów, aż po disnejowski wręcz styl historyczny, w którym to ostatni władcy Portugalii stawiali swoje bajeczne zamki i pałace na przełomie XIX i XX wieku.

Ale nie tylko architektura świadczy o potędze i chwale odkrywców świata, jakimi byli Portugalczycy. Także rośliny, które ściągali z każdego zakątka globu, świetnie zaaklimatyzowały się na wybrzeżu Atlantyku i dziś porastają nadmorskie klify, łagodne wzgórza środkowej części kraju i górzyste pogranicze z Hiszpanią czyniąc Portugalię ogrodem botanicznym Europy.

Tym, czym także kusi Portugalia, a jest także spuścizną swej kolonialnej przeszłości, jest tutejsza kuchnia. Nie ma drugiego takiego kraju, gdzie potrawy to miks przypraw i sposobów przygotowania de facto ze wszystkich stron świata. Nawet dziś o to trudno w drogich restauracjach typu Fusion kosmopolitycznych stolicach świata takich jak Nowy Jork, Londyn czy Tokio. Pieprz, kurkuma, gałka muszkatołowa, wanilia, cynamon, figi, ostra papryka, te wszystkie przyprawy (i wiele innych) przywieźli do Europy właśnie żeglarze i kupcy pływający pod portugalską banderą. Mało tego! Portugalscy mnisi jako pierwsi rozpoczęli eksperymenty polegające na łączeniu tych roślin na poziomie genetycznym, uzyskując w ten sposób nowe odmiany, dla których następnie szukali optymalnych miejsc do masowej produkcji, nie koniecznie w Europie. I to wszystko już w XVI wieku.

No i nie zapomnijmy o kawie. Gdyby nie Pedro Alvares Cabral – portugalski żeglarz, który w 1500 roku jako pierwszy Europejczyk dopłynął do Brazylii, to kto wie, kiedy i czy w ogóle na naszych stołach zagościłaby… kawa. Zresztą nie ma kraju w Europie, gdzie kawa tak smakuje, jak w Portugalii.

Nie jestem w stanie, na jednej stronie przekazać Wam nawet namiastki tego bogactwa, które kryje w sobie Portugalia. O tym mówią całe księgi, którymi wypełnione są całe działy największych bibliotek tego świata. Ale mam nadzieję, że tym krótkim opisem zachęciłem Was do odwiedzenia Portugalii – Bogini Atlantyku, ojczyzny żeglarzy i odkrywców, Kraju, w którym nowoczesność i technologia nie tylko nie wypierają tradycji i rodzimej kultury, ale wręcz są przez tę tradycję i kulturę tłumione. Widać to na każdym kroku. Nie tylko w bogobojnej Fatimie czy wioskach regionu Alentejo, gdzie do dziś produkuje się korki do wina w sposób tradycyjny, ale także na ulicach Lizbony czy Porto. Gdzie od muzyki disco ważniejsze jest melodia Fado, a od big maca sardynka grillowana na węglu i podawana z chlebem i oliwą. Gdzie nie wiedzą, co znaczy Black Friday, ale za to dzień Św. Antoniego – patrona Lizbony lub rocznica Objawień Maryjnych z Fatimy jest prawdziwym świętem.

autor: Kordian Gdulski 

 

 

Zapraszamy na wycieczkę : Winna historia Portugalii

Ostatnie trzy dni były przygodą, o której nigdy nie zapomnę. Czas ten spędziliśmy w grupie 8 osób na wędrówce przez pustynię na pograniczu Utah i Arizony.

Wędrowaliśmy 3 dni podziwiając pustkowia, na których nie spotkaliśmy praktycznie nikogo. Tereny te nie są bowiem częścią żadnego parku narodowego czy stanowego, choć w większości krajów świata byłyby wielkimi atrakcjami. Nie wynika to bynajmniej z faktu, że Amerykanie nie chcą o nie dbać, ale po prostu mają tak dużo dzikich i cennych przyrodniczo obszarów, że nikt nie myśli nawet o tworzeniu kolejnego parku w Utah.

Pierwszego dnia wędrowaliśmy przez Buckskin Gulch – najdłuższy szczelinowy wąwóz na świecie. Ma on ponad 45 mil długości i czasami, aby go przejść, trzeba nieźle się nagimnastykować i na pewno pobrudzić. Mimo, że jest mniej znany od Kanionu Antylopy (położonego w odległości około 20 mil) to jest od niego zdecydowanie piękniejszy, bardziej dziewiczy i cichy. Na darmo szukać tu tłumów turystów, a co również istotne, za wstęp płaci się jedyne 9 dolarów od osoby.

Nasz drugi dzień to wędrówka do Great Sandstone Teepees. Ponad 20 kilometrów wspinaczki (1000 metrów przewyższenia). Region ten obfituje w bogactwo form skalnych takich jak wspomniane teepees, czyli tipi (nazwa pochodzi od namiotów Indian z plemienia Pajutów, którzy zamieszkiwali te tereny). Kolejne szczelinowe kaniony, urwiska, przepaście i ogrom dzikiej zwierzyny. Na naszej drodze spotkaliśmy grzechotnika, owce stepowe, jaszczurki, kojoty, a także liczne ślady innych zwierząt w tym rysia i pumy. To, co zachwycało nas najbardziej to różnorodność kolorów skał, które mijaliśmy oraz niebo i jego niewiarygodnie błękitny kolor. O różnorodności kolorystyki skał Wyżyny Kolorado zdecydowały Oceany. Tak się bowiem składa, że w historii Ziemi obszar ten aż sześciokrotnie zalewany był wodami oceanów, co powodowało powstawanie kolejnych warstw osadów organicznych – soli i minerałów (żelazo, cynk, miedź, kwarc, mika, topaz, węgiel, siarka, złoto). To, co także czyni to miejsce wyjątkowym to wiatr, który wieje tu nieustannie i podrywanymi w powietrze drobinkami piasku delikatnie szlifuje skały, czyniąc ich kształty obłymi i krągłymi.

Dzień trzeci to kolejna wędrówka z dystansem ponad 20 kilometrów. Tym razem naszym celem był nienazwany jeszcze kanion. Tak, wiele jest jeszcze w tym kraju miejsc nie do końca zbadanych i opisanych. Tym razem nasza mała ekspedycja musiała kluczyć, zawracać, szukać nowego przejścia. Nie ma tam bowiem ani szlaków, ani ścieżek. Przedzieraliśmy się przez krzaki, piaszczyste wydmy i skały. Czasem po dnie kanionu, a gdy to było niemożliwe, wspinaliśmy się na jego krawędź i kontynuowaliśmy wędrówkę. Tu największą nagrodą był widok tysięcy Hoodoos. Ich wyjątkowość polega na tym, że twarda (często metamorficzna skała) zalega na gruncie, a wiatr powoli wywiewa spod nich piasek i tak tworzą się kolumny, na których szczycie leżą głazy chroniące samą kolumnę przed deszczem.

Czas wracać do Chicago i zacząć przygotowywać kolejną wyprawę. Nasza droga powrotna biec będzie przez Nevadę (Las Vegas), Arizonę, Nowy Meksyk, Teksas, Oklahomę, Arkansas i Missouri, czyli trasą słynnej drogi 66.

I proszę Was, nie zazdrośćcie nam tej wyprawy. My tylko przetarliśmy szlaki, dopracowaliśmy szczegóły po to, by nasza oferta była jeszcze bogatsza. Więc planujcie urlop, pakujcie plecaki i do zobaczenia w Utah.

Już wkrótce niesamowite wycieczki: Kalifornia i Najpiękniejsze Parki Narodowe, Mini Max Ameryka (Parki Narodowe i Wielki Kanion), Złota Pennsylvania – Wodospady, Kaniony i Miasta Mniej Znane

autor: Kordian Gdulski


 

 

Odwiedziliśmy zaprzyjaźnioną wioskę Masajów. Nie była to moja pierwsza wizyta w tym miejscu, ale lubię tam wracać i rozmawiać z Nimi. Wiadomo, że większość białych przyjeżdża, robi zdjęcia i już nigdy nie wraca. Masajowie nie mają z tym problemu, ale jeśli już wracasz, to sposób traktowania Cię przez Nich zaczyna być inny.

Na pewno jest dużo bardziej familiarny. Jeśli wrócisz nawet po latach, nie zdziw się jeśli Cię rozpoznają i Twoja wizyta będzie Ich autentycznie cieszyć. Nie zmienia to faktu, że każde odwiedziny turystów są dla Nich miłe, także dlatego, że to szansa na poprawę bytu i co tu ukrywać – na zarobienie pieniędzy.

Ale kim są Masajowie? Przede wszystkim – to lud koczowniczy

Mimo usilnych starań rządów Kenii i Tanzanii niechętnie porzucają swój styl życia, który po prostu jest idealnie dopasowany do klimatu miejsca, gdzie mieszkają. Lud ten budując domy, polega na lokalnych, łatwo dostępnych materiałach i miejscowej technologii.

Tradycyjny masajski dom jest skonstruowany dla ludzi, którzy ciągle się przemieszczają, więc jego trwałość jest bardzo mała. Manyatty (chaty) mają kształt owalu lub koła i są budowane przez kobiety. Szkielet domu skonstruowany jest z drewnianych tyczek, wbitych bezpośrednio w ziemię i przeplecionych mniejszymi gałązkami. Taka konstrukcja jest następnie oblepiana mieszanką błota, trawy, krowiego gnoju i moczu oraz popiołu. Manyatta jest mała (3 × 5 m), a jej wysokość wynosi 1,5 m. Na tej niewielkiej przestrzeni rodzina gotuje, je, śpi, prowadzi życie towarzyskie i przechowuje żywność, paliwo oraz wszystko, co posiada. W chacie jest palenisko, ale nie ma komina. Dym rozchodzący się po pomieszczeniach odstrasza bowiem komary i węże.

Wioski (enkang) są otoczone płotem w kształcie okręgu, który jest budowany przez mężczyzn, zazwyczaj z ciernistej akacji. Nocą bydło domowe, kozy i owce są zamykane w ogrodzeniu w centrum wioski, z dala od dzikich zwierząt, lecz może się zdarzyć, że z dalszych pastwisk bydło nie jest spędzane nawet przez kilka tygodni i pozostaje w zagrodach pod strażą Masajów.

À propos relacji pomiędzy dzikimi zwierzętami i Masajami. Doskonale znają Oni zachowania i potrzeby drapieżników. Dlatego potrafią działać tak, by nie wchodzić im w paradę, a jeśli dojdzie do ataku, wówczas Masajowie chronią się wewnątrz stada. Tam są bezpieczni. Do ataków nie dochodzi jednak często. Zwierzęta bowiem doskonale wiedzą, że Masajowie wezmą odwet i będą w tym niesłychanie skuteczni. Dlatego każdy drapieżnik woli polować na dziką zwierzynę, której tu przecież nie brakuje. Jeśli już do ataku dojdzie, wówczas dzicy „winowajcy” na dobrych kilka dni schowają się tak, by ludzie ich nie znaleźli.

O Masajach, Ich życiu klanowym, obyczajach, rytuałach można by było pisać wiele. Ale pomny na Wasze rady, by jednak teksty były krótsze i zwięzłe zakończę w tym miejscu. Pozwólcie jednak, że na koniec polecę Wam kilka pozycji mówiących o tych wspaniałych ludziach i Ich kulturze, która trwa i rozkwita.

Przede wszystkim książki Corinne Hofmann: “Biała Masajka” oraz film na podstawie książki “Moja afrykańska miłość. Biała Masajka wraca do Barsaloi”. Ponadto Ada Wińcza, którą życiowe losy rzuciły do Afryki Wschodniej, napisała świetną pozycję „Wspaniali Masajowie”. „Masajowie” to 30-minutowy Tadeusza Jaworskiego film dokumentalny produkcji polskiej z 1967 r.

autor: Kordian Gdulski

Wycieczki do Kenii i Namibii w 2023r.: